Piękny, słoneczny poranek w Phnom Penh, jemy z Trolem śniadanie na mieście, znajdujemy resztę ekipy i lecimy razem tuk-tukami na dworzec autobusowy. Cała grupa w końcu wyspana i wypoczęta oczekuje na autobus, po minach co niektórych widać niepokój i to co zapamiętali z poprzedniej podróży i autobusu „VIP”, tym razem jednak podjeżdża lepszy autokar, wsiadamy do niego i jest Si, klimatyzacja działa bez zarzutu, hura. Na granicy z Wietnamem mamy małe problemy z wizami ale Kuzi z Konradem wszystko załatwiają i lecimy dalej, po 6 godzinach jazdy jesteśmy na miejscu a Sajgon wita nas dużymi korkami i ogromnym upałem. Wysiadamy z autokaru z resztą grupy i słyszymy hasła „taxi, taxi for You?”, Taksówkarze biorą nasze torby i zaraz potem jesteśmy w taksówkach, kierowca już jedzie a taksometr bije jak oszalały prawie jak to Soplicy „Marcepanowej” serce człowieka i bliski jest awarii, wydaje się nam, że kierowca wiezie nas na około ale on się zapiera i chce nam mapę pokazywać więc nas to trochę uspokaja. Po chwili jednak podjeżdżając prawi epod hotel, ze koleś nas oszukuje. Chce od nas po 20 dolarów, dobrze, ze obok jest biuro podroży i po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że ulica z której wystartowaliśmy jest 100 metrów dalej, masakra!! Taksówkarze dowiadują się, że wiemy o całej imprezie z ich strony i wiedzą też, iż nie zapłacimy im ani grosza, po krótkiej wymianie zdań, jeden po drugim, pokornie wsiadają do swoich taksówek i odjeżdżają a my cieszymy się, że nie daliśmy się nabić w butelkę, w grupie siła, hura!!!
Zostaje nam teraz kolacja i wieczorne piwko,
Marek