Temperatura ok. 38 st.C i nie ma wiatru. Cały dzień, a także po zapadnięciu zmroku (ok.18.30) bezwietrzna pogoda przyprawia nas o zawrót głowy. Pot leje się niemiłosiernie, jedynie zwykły elektryczny wiatrak pozwala przetrwać ten ukrop.
Dzień na wyspie mija pod absolutnym znakiem lenistwa lub jak to mówi Pantroll dzień dziecka. Należało się wiec mamy po całej wyprawie wakacje w paradise. Wieczorem wybieramy się na druga stronę wyspy gdzie Plaza uslana kafejkami wita nas pod osłoną nocy. Wybieramy jak zwykle naszego rastamana który poznał nas z poprzedniej wyprawy. Pijemy znane w tailandi Buckety czyli wiaderka mocno nasaczone alkoholem. Po paru głębszych przypominam sobie stara dobra harcerska grę w slonia. Nie trzeba było długo namawiać ekipy do gry. Podzielilismy się na dwa mieszane zespoły i play. Gra polega na zbudowaniu formacji z jednej drużyny gdzie jedna osoba za druga pochylona do przodu tworzy waz ludzi natomiast druga drużyna stara się wskoczyć na slonia i nie spaść a słoń wcale tego nie ułatwia. Publika w knajpce rastamana miała ubaw po pachy a my z radości chyba nawet nie czulismy jeszcze naszych siniakow. W jedne z przerw okazuje się ze w knajpce siedzi Polka a może szwedka bo w sumie urodziła się w Polsce 25 lat temu ale od 20 mieszka w Szwecji przesympatyczna Kasia i jej chłopak i przyjaciel. Nie wytrzymali i już po chwili razem z nami próbowali powalic slonia. Wieczór dobiegł końca a my obolali wrócilismy do naszych bungalopow